O słynnym śpiewaku Arionie

Lesbos – mała wyspa grecka,
na niej piękna wieś Metymna,
to kraina, gdzie od dziecka,
Arion wielbił ją w swych hymnach.
Był on synem Posejdona
i Onei – nimfy leśnej.
W swojej wsi, w rodzinnych stronach,
grał i śpiewał piękne pieśni.
Słowa składał w poematy.
Był poetą, znał się na tym,
jak należy władać słowem,
żeby tworzyć treści nowe.
Cichły szmery morskiej fali,
wiatr przystawał w polu niemy,
kiedy chłopiec pieśnią chwalił
piękno swojej greckiej ziemi.

Kiedy śpiewak Arion podrósł,
lirę swoją w torbę włożył
i się udał w długą podróż
do Koryntu, gdzie na dworze
żył Periander – hojny tyran.
Mimo, że miał tytuł brzydki,
nie zadawał ciosów, ni ran,
nie wziął nawet cudzej nitki.
Ów Periander słyszał dawno
o tym chłopcu bladolicym,
który już postacią sławną
stał się w swojej okolicy.
Hojny był, więc oczywiście,
na mieszkanie dał artyście
jedną z komnat w swoim dworze.
Rzekł: – Arionie, tutaj możesz
ćwiczyć swój wspaniały talent,
czyli go rozwijać dalej.

Żal ze smutkiem miotał chłopcem,
że matczyny dom opuścił.
Wszystko było mu tu obce
i fałszywy każdy uścisk.
Usnął, znużon swą tęsknotą.
Księżyc wlał do komnat złoto.
W oknie stała gwiazd gromadka.
Arion zbudził się: – A kto to?
Ja – Oneja, twoja matka!
Synu drogi, zostań tutaj,
zmóż tęsknotę, ducha unieś!
Poetycka twoja nuta
dalej, wyżej stąd pofrunie.

Gdy różanopalca Iris
brała kąpiel w rannej zorzy,
same struny chłopca liry
piosnkę świtu jęły tworzyć.
Zerwał Arion się z posłania,
chwycił lirę i przytulił.
Świt z oparów się wyłaniał
i w różowej szedł koszuli.

Kiedy świat w wiosennym słonku
cieszył się świergotem ptaków,
na Sycylii wielki konkurs
dla muzyków i śpiewaków
ogłoszono. Więc ze wszech stron
przybywali wciąż artyści.
Kraj napełniał się orkiestrą,
śpiewem, jak szelestem liści,
kiedy wiatr je lekko pieści.
Amfiteatr wszystkich gości
nie mógł w owy czas pomieścić,
więc część ludu z odległości
podziwiało tych artystów,
których było pewnie z trzystu.
Wśród nich Arion – syn Onei,
strojny w szaty migocące,
czekał grzecznie swej kolei,
kiedy będzie jego koncert.

Już gra, śpiewa. Czy słyszycie?
Z ócz tysiąca łzy radości
płyną szczerze i obficie.
Płaczą możni, ludzie prości,
i mężowie, i niewiasty,
dzieci, starcy, niemowlęta.
Jakby zadźwięczały gwiazdy,
taka dobroć jest zaklęta
w tym, co śpiewa Arion boski.
Echo te radosne głoski
niesie aż do głębin morza,
gdzie Posejdon – jego rodzic,
kiedy zórz się pali pożar,
z głębin wód jak król wychodzi.

– Śpiewaj dalej, graj nam dalej! –
woła tłum tysięczny gości.
Tobie triumf, życie w chwale,
tobie wszystkie kosztowności!

Na ten krzyk do stóp Ariona
lud ofiarny składa dary:
drogich pereł całe grona,
naszyjniki i talary,
kolce, broszki, barwne pasy,
złote wazy, srebrne michy,
kandelabry i atłasy,
i puchary, i kielichy,
berła, hełmy możnych panów,
złote koła do rydwanów,
i tron złoty, i korona
od cesarza dla Ariona.

Wielka darów piramida!
Myśli Arion: – to się przyda,
gdy powrócę do Metymny.
Tam w rodzinnych moich stronach
Będą grzmieć podniebne hymny
dla rodzica Posejdona
i kuzyna Apollona!

Wielka darów piramida!
Okręt by mi się tu przydał.

Zakupiwszy w porcie statek,
wynająwszy też załogę,
załadował dóbr dostatek
i w powrotną ruszył drogę.

Dniem i nocą, w słońca skwarze
i w księżyca blasku bladym
wiedli okręt marynarze
hen do Grecji, do Hellady.

Raz, gdy księżyc minął chmurę
i na stropie drżał podniebnym,
marynarze zgodnym chórem
obmyślili czyn haniebny.
– Zabić trzeba nam Ariona
i podzielić ów skarb złoty.
Nie pomyśli nikt źle o nas,
bo nie dowie się nikt o tym.

Kiedy Arion straszny wyrok
z ust usłyszał marynarzy,
Rzekł: – Pozwólcie mi z mą lirą
pieśń zaśpiewać i pomarzyć.

– Śpiewaj, nich cię słucha morze
i tak nikt ci nie pomoże,
i tak w morzu tym utoniesz,
gdy schwycimy ciebie w dłonie.

Arion wnet na rufie stanął
i do ojca, Posejdona,
do kuzyna Apollona,
rzekł: – Nie dajcie owym panom,
bym niechlubnie od nich skonał!
Poczym podniósł pieśń swą piękną,
której nigdy nikt nie słyszał,
na głos, której kat by klęknął.
Pieśń tę wnet połknęła cisza,
co na morskiej fali spała.
Nagle, co to? Jakiś hałas,
Jakiś morskich wód niepokój!
Grzbiety fal w szalonym tańcu
otaczają statek wokół
Jak srebrzysty, dziwny łańcuch.

– Może w tej zburzonej toni
jakaś dla mnie jest nadzieja?
Może zaraz się wyłoni
dobra matka ma – Oneja?
Może rodzic mój z trójzębem,
co ma moc nad mórz obrębem
pomoc przyśle mi w niedoli
i tu zginąć nie pozwoli?
Tak rozmyślał Arion. Nagle
wiatr opuścił statku żagle.
Dziwne dzieje się zjawisko.
Sto delfinów bardzo blisko
przypłynęło z morza krańca,
słuchać piewcy i skazańca.
Jeden woła do Ariona:
– Skacz na grzbiet mój, a nie skonasz,
i nie połknie cię wieloryb.
Ja zawiozę cię na Korynt.
Arion podniósł lirę w górę,
spojrzał na te fale bure
i na grzbiet delfina skoczył.

Marynarze senne oczy
Przecierają lecz nie wierzą,
że to stado morskich zwierząt
może chłopcu pomoc przynieść.

O podobnym jednak czynie
donosiły greckie baśnie,
że Apolla syn – Ikadios,
nie kto inny lecz on właśnie,
on rozbitek, miast pójść na dno,
przez delfina unoszony
wrócił zdrowy w swoje strony.
Ta kraina to Fokida.
Rzekł Ikadios: – Żeby przydać
delfinowi więcej zasług,
miasto wzniosę i do tego
nazwę Delfy nadam miastu.
Niech go po wsze czasy strzegą
dobre służki Apollina.
Niech wie, że to dar od syna!

Odpłynęli rozbójnicy.
Bóg Apollo i Posejdon
ustalili w tajemnicy,
kiedy sądu dni nadejdą.

Tam, na niebie wóz Heliosa
ciągnie słońce po niebiosach.
A tu Arion na delfinie
do ojczyzny swojej płynie.
Już dociera do wybrzeży.
Już rodaków tłum przybieżył.
Coraz większa ich gromada.
On im wszystko opowiada.
– Co tam skarby, kosztowności!
Dobrze żeś wśród nas zagościł.
Żyj nam, chłopcze, długie lata!
Wieniec z laurów ci wyplata
lud, co widzisz, co się zbiera,
wielbiąc cię jak bohatera!
Serce mu jak dzwon łomoce,
że ojczyzna go jak syna
wita. Spojrzał ku zatoce
na to zwierzę, na delfina
i rzekł wszystkim: – To bohater!
Gdy mnie zbóje na zatratę
już skazali, on się zjawił
i od śmierci mnie wybawił.

Wkrótce przybył sam Periander,
by powitać bohatera.
Przyrzekł, że tę morską bandę
na kawałki porozdziera.
Tak powiadał, a tymczasem
lud zbudował wielki basen
by przez całe dalsze życie
żył w nim delfin w dobrobycie.
Lecz niestety jego zdrowie
nadszarpnęła podróż długa.
Nie pomogli mu magowie.
Na nic zdała się posługa
Asklepiosa i Chirona.
Dobry delfin wkrótce skonał.
Usypano mu mogiłę.
Sam Periander łkał obficie
– Niech Apollo, co go czciłeś,
nieśmiertelne da ci życie!

Jeszcze tego roku, latem,
do Koryntu przybył statek
z tą załogą, którą Arion
na Sycylii był wynajął.
Nie wiedzieli marynarze,
że ten Arion dalej żyje,
bo by jako ci korsarze,
gdzieś na wyspie kryli szyje.

Wezwał ich na dwór Periander
i zapytał: – Co z Arionem?
Powiedzieli, że na handel
oddał skarby zarobione
i na jakiejś wyspie został.
Wielki z niego teraz bogacz,
a nie jakiś nędzarz, prostak!
Do Koryntu jego droga
nie jest wcale planowana.
Gniew się wzburzył u tyrana,
słysząc takie brednie, cuda.
Ale tłumił go i udał,
że w te wszystkie kłamstwa wierzy.
Zawiódł ich, gdzie jeszcze świeży
grób delfina. – Na to święte
miejsce każe wam przysięgać,
że nie z kłamstw są słowa wzięte,
że w nich prawdy jest potęga,
że dajecie na to życie,
że to prawda, co mówicie.

– Przysięgamy, jako żywo!
I przysięgli, ale krzywo.

Zjawił Arion się w tej chwili.
Gdy go kłamcy zobaczyli,
padli na twarz przed tyranem.
Ale już nad samym ranem,
gdy Heliosa rącze konie
biegły, gasząc planet mrowie,
z piratami był już koniec,
jak przyrzekli to bogowie.

Arion długo żył. Gdy umarł,
Zeus z braćmi tak wydumał,
żeby jego lirę dźwięczną
w konstelację gwiazd tysięczną
tak wmontować, żeby ludzie
w swojej biedzie, w ziemskim trudzie,
mogli słyszeć, błądząc w niebie
wzrokiem czułym, na północy,
gdzie się Wielki Wóz kolebie
podczas każdej gwiezdnej nocy.
Wsłuchaj się w tę gwiezdną ciszę,
by dźwięk liry tej usłyszeć!

Franciszek Kobryńczuk